poniedziałek, 21 kwietnia 2014

X

"Cudowny poranek "


  To był zwykły ponury poranek. Zimne powietrze pobudzało umysł. Codziennie rano Evan odprowadzał Ali do szkoły.
-Wiesz, że dzisiaj mamy kartkówka?- zapytała
-Bla, bla, bla- odpowiedział. Nie dość, że mi w domu o nauce trują to jeszcze w szkole o tym słyszę
-Ty, to masz problemy
-W zasadzie to nie mam - uśmiechnął się- ale wiesz, słuchanie tego samego denerwuje- rzucił skórką od banana za siebie. Ali tylko przewróciła oczami. "Jest taki, taki..."- nie dokończyła. Rzeczywiście, Evan różnił się od wielu osób: zachowaniem, wymową i pięknem.
-Gdyby było lato...- rozmarzyła się
- Gdyby baba miała dziada- zaśmiał się
     Cóż, przez tego dziada połowa szkoły patrzy się na mnie dziwnie. Druga połowa chce go naśladować. To trochę dziwne, że jedna osoba może tyle zmienić. Z chaosu po bezkres chaosu, którego nie da się opanować. Ta ilość energii porównywalna z prędkością internetu. Przynajmniej to, jest mi znane. 
 Nagle Evan wyciągnął śniadanie. Były to zwykle kanapki, tyle, że śmierdziały czosnkiem. 
"Przynajmniej nie jest wampirem"- pomyślała.
-Chcesz-zapytał
-Nie dzięki- skrzywiła się. Evan to spostrzegł. Odwrócił się tyłem do niej i założył kaptur na głowę.
-Co ci?-spytała. Evan nagle się odwrócił
-JESTEM CZOSNKOWYM POTWOREM! ATAK!!!!-wydarł się. Zbliżył kanapkę do niej.
-Blee...
-Zginiesz marnie!- zaczął ją gonić po chodniku. Zaspali pracownicy sklepów wpatrywali się w poczynania młodych wychylając się zza lady. Taka energia w tym mieście raczej nie była spotykana. 
Ali cofając się przed potworem pośliznęła się na skórce od banana. Sama wylądowała artystycznie na tyłku ze skórką od banana na głowie.
-EVANNNNNNNNNNNNNNNN!!!!!!- przez ten krzyk wyleciało parę gołębi z dachu. Słońce powoli i chytrze rozrzucało promieniami. Rozbawiony, prawie do łez podszedł do niej lekkim krokiem
-Powinnaś nosić czapki-powiedział, szczerząc zęby- do twarzy ci
-Już po tobie
-A co po mnie?- zapytał rozbawiony. Wyciągnął rękę aby zdjąć z jej włosów skórkę.
-Jak tylko wstanę to cię powieszę na gałęzi
-A suchej??
-Suchej gałęzi- odpowiedziała prawie warcząc. Podał jej rękę aby wstała. Nic nie myśląc, złapała za ofiarowaną, pomocną dłoń. Energicznie wstała
- Pożałujesz...- nagle urwała. Stali naprzeciw siebie, nadal trzymając się za ręce. Twarz Evana spoważniała i zbliżała się coraz bardziej do jej twarzy.
-Kocham cię- powiedział.
-Ale..ale... dopiero co się poznaliśmy-mruczała pod nosem
-Nie ważne-pocałował ją. Ta chwila trwała, jakby całe życie. Alice była czerwona na policzkach. Na moment , może chwilę zamknęła oczy. Dotknął palcami wisiorka
-Nie ściągaj go nigdy, proszę- poprosił
-Dobrze-odpowiedziała rozmarzona. Jego obecność sprawiała, że czuję się tak dobrze...Niesamowicie. Ciepło bijące od jego ciała wprawiało ciało Ali o ciarki. 
 Jakieś brązowe, długie włosy zniknęły za zakrętem. 
-Chodźmy stąd -pociągnął ją 
-Dobrze- nadal rozmarzona odpowiedziała. Evan liczył na taką reakcje. 
 Będąc już w szkole musieli się rozdzielić, ponieważ zajęcia dodatkowe każdy posiadał inne. Ali kierując się do swojej klasy, miała wrażenie, że o czymś zapomniała. Wchodząc do klasy straciła władze nad szokiem. W ławce czekał na nią Aaron. Opuściła na podłogę książki .
" No to się porobiło"- pomyślała-"zapomniałam, że wrócił"
Szybko schyliła się aby pozbierać książki. Wpatrując się w podłogę usiadła obok Chandlera
-Hej- powiedział. Na szczęście uratowała ją nauczycielka. Ali przez wszystkie lekcje przygryzała sobie wargi. Nie wiedziała co ma powiedzieć, jak się zachować. Ali chciała jedynie by Evan ją stąd wyrwał. Niestety nie było go
-Masz czas po lekcjach?- zapytał Aaron
-Ja... zaraz...tak-zrezygnowała
-To super. Wyjaśnię ci wszystko, wreszcie- ucieszył się.